RAJD ROWEROWY KU CZCI BŁOGOSŁAWIONEGO JANA PAWŁA II / 2011-05-10
30 kwietnia 2011 roku, godzina 7 rano, wszyscy uczestnicy rajdu znajdują się już przy klasztorze Kanoników Regularnych Laterańskich w Mstowie. Podekscytowani wyjazdem i niesamowitą atmosferą, z niecierpliwością czekamy na wyruszenie w podróż. Jednak zanim to następuje, rozdane zostają koszulki pamiątkowe, odblaski, otrzymujemy błogosławieństwo od ks. Zdzisława, śpiewamy Barkę – ulubioną pieśń Jana Pawła II i udzielamy wywiadu telewizji Katowice. Ks. Stanisław Nalbach nie może się powstrzymać i jak to zwykle bywa robi nam zdjęcia „z zaskoczenia”.
W końcu po godzinnych przygotowaniach, wspólnej modlitwie, około godziny 7:40 wyruszamy. Pierwszej grupie przewodzi Ks. Łukasz Matuszczak – organizator rajdu, pomysłodawca, nasz przyjaciel i niezwykły człowiek , w którym każdy z nas znalazł oparcie, tuż za nim podąża Dominika Gawron, ja – Agata Ujma, Monika Salita, Radek Grabowski, Paulina Gawron, Maciej Peryga, Szymon Kluczny, Paulina Jasińska, Dawid Jaksender, Jędrzej Bielawski i na końcu pan Mariusz Kluźniak. Drugą grupę otwiera pani pedagog Barbara Gaudy, tuż za nią podąża Angela Walaszczyk, Anna Rozpodnek, Maksym Jura, Łukasz Migoń, Sylwia Tarnowska, Monika Mańko, Kinga Młyńczak, Agata Derda, Michał Brędzel, Michał Gloc, grupę tę zamyka pani Justyna Klimczak.
Trzecią grupą przewodzi Grzegorz Resakowski – tegoroczny maturzysta, za nim Anna Boryś, Dorian Zjawiony, Karol Seweryn, Sebastian Pjanka, Mateusz Resakowski, Klaudia Knysak, Adrianna Całus, tę grupę zamyka pan Łukasz Ślęzak. Na każdym postoju czeka na nas samochód techniczny, który prowadzi Miłosz Puczyński – współorganizator, w samochodzie wraz z bagażami pomocą służy pani pielęgniarka – Barbara Brędzel i nasz niezawodny fotograf pani Joanna Resakowska. Pierwszy przystanek znajduje się w Olsztynie, z Mstowa to ok. 13 km. W Siedlcu, Gąszczyku i Brzyszowie zmierzamy się z pierwszymi górkami. Mamy ogromną determinację i drzemiącą w nas siłę. Po 15 minutowej przerwie w Olsztynie ruszamy dalej. Kolejny odpoczynek planowany jest w Siedlcu. Mijamy Przymiłowice, po drodze pierwszy ODCINEK SPECJALNY – nikt z nas nie wie czego się spodziewać, okazuje się że jedziemy przez las, mnóstwo kamieni i tu zaczynają się nasze pierwsze problemy, na całe szczęście niewielkie – Paulinie spada łańcuch, dzięki szybkiej interwencji kolegów z grupy po paru sekundach awaria zostaje naprawiona i można ruszać dalej, w stronę Ciecierzyna, Zrębic i Krasawy. Następnie Złoty Potok, gdzie mijamy bramę Twardowskiego przez Ludwinów, Trzebniów, Moczydło i Łutowiec, aż do Mirowa gdzie mamy dłuższy, dwugodzinny postój. Pogoda do tego momentu trasy nam dopisuje, świeci słońce, podziwiamy przepiękne widoki i mamy świadomość, że w sumie jesteśmy w połowie trasy i każdy z nas ma dużo siły. Jak się później okazuje jesteśmy w błędzie. Nasz kochany Tata zataja przed nami fakt 74 kilometrów, które mieliśmy tego dnia pokonać, pisząc na kartce dla rodziców „Pierwszy dzień [ +- 65 km]” – już wtedy pojawiają się pierwsze chwile zwątpienia we własne siły i niechęć. Dzięki wsparciu opiekunów i grupy wyruszamy w dalszą drogę, ale żeby się pocieszyć przypomnę nasze cudowne polskie przysłowie: „Nieszczęścia chodzą parami” i tak faktycznie jest. Już w Mirowie zbliżały się do nas ciemne chmury, ale deszcz dopada nas dopiero w Kotowicach i Włodowicach. Przyznam, że jazda na rowerze podczas deszczu, trzymając w jednej ręce kierownicę, w drugiej kaptur i osłanianie oczu od deszczu to nie mój konik. Jedziemy przez Parkoszowice aż to świateł w Zawierciu przy straży pożarnej.
Tam przeczekujemy ulewę, zostajemy bardzo miło powitani przez tamtejszych strażaków. W Kromołowie i Bzowie już tylko delikatnie kropi, ale jazdę przez wszelkie kałuże mamy już opanowaną. Co poniektórzy, na przykład ja, nie mam błotników, ale jak się potem okazuje i rowery z błotnikami także chlapią na prawo i lewo. W Podzamczu mamy ostatni przystanek i według mnie pierwszy poważny kryzys, ponieważ większość decyduje się prowadzić rowery pod NIEZŁĄ GRÓRKĘ – ten epitet będzie mnie chyba prześladował do końca życia! Za każdym razem zadając Wujkowi, Tacie, Księdzu Łukaszowi pytanie: Ile jeszcze tych NIEZŁYCH GÓREK? Otrzymujemy odpowiedź: „Już niedużo. – Tak, tak niedużo”. Zależy dla kogo niezła górka to NIEZŁA GÓRKA. Osobiście odczuwam sporą różnicę.
Po naszej niezłej górce, ma nie być następnej, oczywiście, że się pojawiają; mniejsze bo mniejsze, ale to nie jest wytłumaczenie i upoważnienie, żeby komuś wmawiać, że to już naprawdę OSTATNIA NIEZŁA GÓRKA. Dzięki temu nie tracimy, przepraszam ja z Dominiką nie stracimy wiary we własne siły, bo rower napędzamy siłą mięśni, a potem siłą woli. Widząc tabliczkę Kolonia Ryczów, każdy sądzi że dotarliśmy, ale nie, nie… Gdzie tam! Od ok. 5 km ksiądz mówi, żebyśmy szukali studni. Więc każdy z nasz szuka, a upragniona studnia pojawia się dopiero na skrzyżowaniu w nazwijmy to - centrum Ryczowa. Skręcamy w lewo, tam jadąc polami, pomiędzy małymi chatkami ukazuje nam się Podstawowa Szkoła w Ryczowie, oczywiście NA GÓRCE. Tego dnia jest to naprawdę ostania górka. Dojeżdżamy cali i zdrowi, przy wejściu do szkoły z uśmiechem na twarzy wita nas dyrektor szkoły i jak sądzę pani woźna. Każdy marzy o ciepłym prysznicu, kolacji, niekoniecznie śnie, ale o przyjemnej atmosferze, która między nami wszystkimi panuje. Te +/- 65 km, czyli 74 km zostają pokonane dla naszego rodaka, Karola Wojtyły, papieża Jana Pawła II, który następnego ranka, 1-go maja staje się błogosławionym. Popołudnie i wieczór spędzamy wszyscy razem. Niektórzy pomagają przy przygotowywaniu kolacji, inni rozmawiają, wygłupiają się, zajmują sobie kolejkę do pryszniców, gdzie zasłonki są wprost rewelacyjne, nie pamiętam takich kombinacji i zamieszania w jakiejkolwiek innej szkole, ale wszyscy mamy co wspominać, niektórzy nie chcą podzielić się materacem, ale to normalne gdy jest się Dorkiem, śmiejemy się, a o godzinie 21.00 mamy apel - wspólny śpiew i modlitwa, wstępna cisza nocna o 22:30 i cisza nocna o 23.00, a następnie sen. Pierwszy dzień zakończony, pełni podziwu dla samych siebie i naszych przyjaciół - zasypiamy.
Dzień drugi rozpoczynamy pobudką ok. godziny 8.00. U nas, u dziewczyn pobudka zaczyna się już o godzinie 6. Niektórzy śpią tylko 2 godziny, ja znokautowałam Dominikę przez sen, zostałam obudzona włosami Moniki i każda z nas boi się stanąć na nogi, z obawą że będą boleć. Pierwsza wstaje Paulina Gawron, którą boli kolano, więc siłą rzeczy straszy nas, ale mimo wszystko Paulina Jasińska, ja, Dominika stajemy na równe nogi, jak to często bywa strach ma wielkie oczy ponieważ nic nas nie boli. U chłopców pobudka następuje nieco później i pewnie w innym sposób, jednak tak czy inaczej ok. godziny 8:30 spotykamy się na wspólnym śniadaniu, robimy z paniami kanapki, pakujemy bagaże i wyruszamy ponownie w drogę, z Ryczowa, przez Złożeniec, Krzywopłoty aż do Domaniewic, gdzie mamy pierwszy postój. Następnie na naszej drodze znajduje się kolejny ODCINEK SPECJALNY i NIEZŁA GÓRKA, która powoduje pierwszą naszą poważną usterkę. Pani pedagog pęka dętka. Nasi uzdolnieni koledzy, wręcz z chęcią pomagają i usuwają usterkę. Potem mijamy Lgotę Wolbromską i w drodze do Kalisia, spotyka nas mała przygoda. Droga z górki, jedziemy rozpędzeni, po prawej stronie podziwiamy małe stado sarn, które w pewnym momencie także nas zauważa. Sarny zaczynają biec równolegle z nami, aż w końcu skręcają w naszym kierunku, ze strachem w oczach ja i Monika mijamy je o odległości ok. 1m, Radek ma do jednej z nich zaledwie 30 cm. Z przerażeniem i jednocześnie podekscytowaniem dojeżdżamy do przejazdu kolejowego, gdzie czeka na nas samochód techniczny. Jadąc główną drogą skręcamy w lewo do Gołaczew, gdzie robimy nieplanowany postój, jemy kanapki i ruszamy w stronę Suchej i Glanowa. Przed nami, kilka mniejszych górek, a potem przyjemny zjazd w dół. Ta droga w dół, aż prosi się o to żeby się rozpędzić, szanowni koledzy mi w tym pomagają, ponieważ jadą pierwsi. Dorian i Dawid wyprzedzają pierwszą grupę i księdza, ja jadę tuż za nimi. Zjeżdżamy w dół, a ponieważ reszty nie widać, zatrzymujemy się. Czekamy i czekamy, Dawid zawraca kawałek i mówi, że musimy wrócić, spoglądam na chłopaków z przerażeniem, oni na mnie, już rodzi mi się w głowie plan, żeby mnie holowali pod tą wielką górę, ale na szczęście trasa okazuje się właściwą i jedziemy dalej. Na drodze staje kolejna wielka góra. Już nie dajemy z dziewczynami rady, oczywiście znajdują się i takie, które podołają i takiej górze. Za nią zrobimy krótki postój przy tabliczce POWIAT KRAKOSKI – tabliczka ta prawdopodobnie znajdzie się na „demotywatory.pl” z komentarzem o analfabetach. Kolejny postój mamy przy klasztorze Nobertanek w Imbramowicach. Potem ruszamy w kierunku Tarnawy, Sobiesęk ku Skale. Tamtejszy górzysty teren wykańcza nasze rezerwy siły mięśni i woli. W Sobiesękach dosiadamy się do księdza Łukasza, który leży w rowie z nogami wyciągniętymi do góry. Nawet nasz Pinokio, z nosem jak z Sobiesęk do Krakowa okazuje się zmęczony, pomimo świetnej kondycji, jest to kolejny nieoczekiwany postój. Samochód techniczny ze zniecierpliwionymi i zamartwionymi pasażerami o nasze zdrowie czeka już w Skale. Stamtąd droga jest prosta ku Ojcowskiemu Parkowi Narodowemu. Przepiękne tereny i skały zapierają dech w piersiach. To właśnie tam, przy Bramie Krakowskiej, ks. Łukasz Matuszczak odprawia Mszę świętą i świętujemy 15-ste urodziny Angeli Walaszczyk. Stamtąd wyruszamy do Wielkiej Wsi, Giebułtowa i Modlnicy – tam mamy ostatni postój, tuż przed upragnionym Krakowem. Tam, z ogromnym zapałem i niecierpliwością wszyscy prosimy o wyruszenie do upragnionej tablicy z nazwą Kraków.
Ostatni odcinek trasy jest najprostszy i najprzyjemniejszy, tablicę Kraków witamy radosnymi okrzykami i oklaskami, chwila ta zostaje upamiętniona zdjęciem i myślę, że na długo utknie nam wszystkim w pamięci. Droga przez sam Kraków jest bardzo przyjemna. Brak górek, zainteresowanie przechodniów, ich podziw i pytania są bardzo krzepiące, w każdym z nas rośnie duma i zadowolenie. Przejeżdżamy przez Aleje, koło Błoni Krakowskich, następnie wzdłuż Wisły i stajemy na pięknym moście, aby zrobić zdjęcie. Nasza grupa jest dość niecierpliwa, więc ksiądz z oburzeniem szybko rusza. Każdy z nas sądzi, że pojedziemy prosto, ale nieoczekiwanie ks. Łukasz skręca z powrotem na most i trafiamy do Gimnazjum nr 3 w Krakowie przy ulicy Wąskiej na Kazimierzu. Okrzyki, oklaski nie mają końca. Duma, uśmiech i zachwyt na twarzy każdego uczestnika jest nie do opisania. Rozpakowujemy się, panie komunikują nam, że po takiej trasie nie musimy im pomagać przy kolacji, mimo wszystko tę pomoc otrzymują. Ponownie, jak poprzedniego dnia długość trasy jest jednym wielkim oszustwem! Czy 60 km to to samo co 80 km? O ile uważałam na lekcjach matematyki, to wydaje mi się, że to różnica 20 km, czyli więcej o 1/3, ale co to dla nas! Wieczorem gramy w siatkówkę, w piłkę nożną, bez presji następnego dnia cieszymy się swoim towarzystwem i dzielimy się przeżyciami. O 22:30 mamy kolejny apel, tym razem wstępna cisza nocna rozpoczyna się o 23:30, a ostateczna o 00:00.
Trzeci dzień rozpoczynamy ok. godziny 7:30 o 8:00 jemy śniadanie, o 8:40 wjeżdżamy rowerami do kościoła Bożego Ciała, gdzie uczestniczymy w Mszy świętej przy grobie św. Stanisława Kazimierczyka CRL. Następnie zwiedzamy klasztor, bibliotekę oraz skarbiec. W tym czasie podróż tramwajem nr 8 – tramwajem Jana Pawła II opanowujemy do perfekcji, a następnie otrzymujemy ok. 2 godzin czasu wolnego. Niestety potem trzeba wracać. Nikt nie chce się rozstawać z grupą, a tym bardziej z tak wyjątkowym miastem jak Kraków. Koniec końcem, ale to nie koniec adrenaliny. Szybkie pakowanie, sprawdzanie sal, następnie szybki marsz na Dworzec Główny i kupowanie biletów to stresujące momenty, pomijając fakt liczenia uczestników i rowerów w ostatnim momencie na zatłoczonym peronie. Trzeba zebrać pieniądze i zapakować rowery do pociągu. Do ostatniej chwili sądzimy, że nasz Pinokio nie zdąży na pociąg, na szczęście życie pisze dobre scenariusze i wszystko się udaje. Do Częstochowy docieramy ok. godziny 20. Duża grupa cyklistów jedzie do Mstowa. Oczywiście przewodzi nią Ks. Łukasz Matuszczak. Z niecierpliwością czekamy wszyscy na naszych rowerzystów, w końcu dojeżdżają, radość nie ma końca, słuszne podziękowania dla Księdza Łukasza, krąg połączonych rąk i zakończenie rajdu Barką – Jana Pawła II tak samo jak i rozpoczęcie.
Z niecierpliwością czekamy na kolejne rajdy. Z pewnością mogę przyznać, że była to przygoda jedyna w swoim rodzaju. Okazywaliśmy sobie wzajemne zaufanie, dobroć i troskę. To nie było proste zadanie, wręcz przeciwnie, ale mimo wszelkich niepowodzeń i przeszkód daliśmy radę, pokazaliśmy że stać nas naprawdę na wiele – dobrze, że Ktoś nad nami czuwa. Bez Niego na pewno byśmy sobie nie poradzili. W imieniu wszystkich uczestników dziękuję organizatorom i opiekunom - otrzymaliśmy od was ciepło, dobroć i troskę. Za tak wiele na prawdę trudno będzie się odwdzięczyć.
Cyklistka Agata
Tak - rower porusza się: siłą mięśni, siłą woli i siłą wiary !!!
Pinokio